wtorek, 5 kwietnia 2011

The Ballad Of Mona Lisa

Piąty kwietnia, dwudziesta pierwsza pięć.
Parę dni mnie nie było. Cóż. Brak czasu? Ciągłe wypady poza dom? Tak, zdecydowanie.
Właśnie niedawno wróciłam ze spotkania z bierzmowania. Całkowicie nie wiem po co tam poszłam skoro nie było pieczątek. Czyli tak jakbym była, huum.
Dzisiejszy dzień bardzo pozytywny. Wesoły jak mało który. Lekcje zleciały jak z płatka. Szybko do domu. Gdyby nie deszcz, zimno i jechanie do kościoła, żeby zobaczyć film o dziewczynie z nowotworem byłoby wspaniale, chociaż...
Siedzę sobie, zjadłam 'kolację' i piszę z paroma osobami na całkiem bezsensowne i głupie tematy, oprócz jednej osoby, z nią zawsze wszystko jest sensowne i ważne. K <3.
Jutro Angielski. Kartkówka. Polski. Odpowiedź i zadanie. Historia. Odpowiedź. Nie przeżyję tego, chyba nie pójdę do szkoły.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że za tydzień mam egzaminy gimnazjalne. Chyba łapię powolnego stresa. Zaczynam się bać i panikować jednocześnie. Nie zmienię tego, teraz nie ma odwrotu. Chcę to mieć już za sobą.
Chcę wakacje. Lato. Ciepło. Słońce. Wolny czas. Czas, tylko dla siebie i przyjaciół. Czuję, że tych wakacji nie zapomnę do końca życia. Chcę z nich zrobić najlepsze wakacje z całej mojej historii. Chcę, aby w końcu nie były nudne, żeby były właściwie wykorzystane i na maxa szczęśliwe, będą takie. Obiecuję.





moja ulubiona piosenka, tu

czwartek, 31 marca 2011

Hurricane Venus

Czwartek trzydziestego pierwszego marca.
Ostatni dzień tego miesiąca. Ostatni. Następny za rok. Przez ten czas tyle się wydarzy. Nie mam nawet w głowie naparstka tego, co się stanie. Nie wiem.
Jutro. Pierwszy kwiecień. Prima aprilis. Dzień głupkowatego, bezustannego słuchania "Prima Aprilis" ludzi wkręcających swoich znajomych. Jak co roku, zawsze to samo. Nawet mi się nie chce wychodzić z domu. Na szczęście jutro tylko rekolekcje na 9:30 i o 10:30 wolność, weekend. Żadnego kościoła, szkoły. Wolność. Jeszcze tylko przeżyć godzinę szesnastą trzydzieści w fotelu gabinetu dentystycznego. Trzeba wytrwać, trzeba.
Nie byłam na rekolekcjach. Po co? Po co iść, skoro i tak nie sprawdzano obecności. To tak jakbym była, tylko nie marnowałam godziny z życia. Powłóczyłam się po mieście, a co. Lepsze to niż siedzenie w kościele i słuchanie monotonnej paplaniny księdza. Oczywiste.
Dzisiaj obowiązkowo rower. Jakoś słabo nam dziś szło. Ale wystarczyło, że zaczął kropić deszcz, ha, Od razu przyśpieszyłyśmy jadę haha. Jutro muszę jechać na 8, chociaż mam dopiero na 9:30. Szlag Bywa. Nie wyśpię się bynajmniej tak jak dziś. Mmm Dzisiaj to się wyspałam za wsze czasy. Ale jutro koniec, Bleh. W sobotę nadrobię, o tak, zdecydowanie. Miało być krótko bo nie mam zbyt czasu dzisiaj a znów się rozpędziłam, a niech to. Dobra, godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści, czas kończyć. Wieczorna toaleta a później rutynowo leżenie w łóżku ze słuchawkami na uszach, godzinę, lub dwie. I sen. I jutro, pobudka. I znów to samo. Nothing New.







wtorek, 29 marca 2011

Again and again and again and again I see your face in everything.

Wtorek, dwudziestego dziewiątego marca.
Koniec miesiąca się zbliża. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby po marcu nie przyszedł kwiecień. Tak, kwiecień. Najgorszy czas 'szkoły'. Wiecie co mam na myśli. Testy. Okropieństwo. Są coraz bliże a ja coraz bardziej zdaję sobie sprawę jak mało potrafię i jak bardzo boję się, że nie wyjdę stąd należycie. Że nie trafię tam, gdzie chcę. Że będę gdzieś gdzie nie chcę się znaleźć ale znajdę się jeżeli się nie przyłożę. Czas szybko leci, nim się nie obejrzę już pewnie będę szykowała strój na jutrzejsze testy. Nie chcę tego, tak bardzo. Ale nie mam wyjścia, muszę iść. Napisać, zdać. Jak najlepiej, tylko o to mi chodzi.
Chłodny wieczór upalnego dnia. Nawet nie wiem kiedy ten piękny dzień zamienił się w wietrzystą zimnicę.  Zaledwie parę chwil minęło nim zorientowałam się, że jadąc na rowerze mróz zaczyna szczypać mnie w dłonie i głaskać po wrażliwych policzkach. Przede mną jeszcze długo droga, a chłód daje się we znaki. W pół drogi się nie poddam, co miałabym zrobić? Zostać na środku pustkowia ponieważ mróz mnie przerasta? Nie mogłabym. Wolałam przyśpieszyć tępo i znaleźć się jak najszybciej w moim ciepłym, liliowo pachnącym pokoju. Już nie czuję tego co czułam przed kilkoma chwilami. Teraz jest ciepło, przyjemnie, dobrze.
Pierwsze moje kroku do domu były skierowane w stronę łazienki znajdującej się na przeciw mojego pokoju. Odkręcić kran, podłożyć ręce i poczuć to dziwne, szczypiące uczucie kiedy wkładasz lodowate dłonie pod parującą z ciepła wodę. Tego mi trzeba było. Na szczęście  stamtąd  mam zaledwie trzy kroki i znajduję się u siebie, w moim świecie. Następne trzy kroki po zatrzaśnięciu drzwi były w stronę mojego komputera. Usiadłam na łóżku, wzięłam słuchawki i tak oto jestem tutaj. Słuchając dźwięków moich ulubionych piosenek piszę tutaj.
Jest dwudziesta trzydzieści pięć. Dość późna pora. A ja przecież nie potrafię nic na jutrzejszy test z angielskiego. Gdyby nie to, nie ruszałabym się ni na krok z mojego ciepłego łóżka. Bo przecież nie ma lekcji, są rekolekcje. A ja, ja mam już weekend. Może nie do końca, trzeba odliczyć kościół, ale jednak - wolne.
Tylko jutro. Zaliczę ten angielski i już nigdzie się nie ruszam - nigdzie. Będę siedziała w domu i robiła to co kocham najbardziej, to, co daje mi satysfakcję i przyjemność.






poniedziałek, 28 marca 2011

My skin

Poniedziałek, dwudziestego ósmego marca.
Nic nowego. Dzisiejszy dzień = piękny dzień.
Pogoda była przecudowna.
Rano wstając z łóżka weszłam do chłodnej łazienki. I jak co dzień myjąc włosy z zimna przeszła mnie gęsia skórka. Nigdy tego nie lubiłam. Myślałam, że cały dzień będzie taki 'oziębły'. Wychodząc już do samochodu wiatr buchnął mi w twarz. Miałam ochotę odwrócić się na pięcie i czym prędzej czmychnąć z powrotem pod ciepłą pościel ogrzanego pokoju.  Niestety, nie było to możliwe. Jak mus to mus, poszłam. Ku memu zdziwieniu te myśli szybko umknęły a mym oczom ukazało się długo oczekiwane słońce.. i to ciepło bijące z jego odległych promieni. Od razu uśmiech się pojawia a problemy uciekają w nieznane, czyż nie ? Dzień jak każdy inny. Pobudka - śniadanie - szkoła - obiad - czas wolny - kolacja aż w końcu nastąpi sen, jak każdego, innego, zwyczajnego wieczoru. Dzisiejszy czas wolny był dobrze zorganizowanym czasem wolnym. Pogoda, ciepło, humor czego brakuje? Tak, macie rację. Roweru. Domyślić się można co robiłam. Tak, całe południe jeździłam na rowerze. Trochę ruchu na przywitanie wiosny - to jest to. Był to pierwszy taki wypad od niepamiętnych czasów, ale z pewnością nie ostatni, na pewno nie. Moje plany? Codziennie takie wypady, chociaż godzinę dwie godziny. Czas tak szybko i miło mija, że godzina by nie wystarczyło. Uwielbiam to. Czuć ten wiatr we włosach, marznące dłonie na gumowych rączkach roweru. Kolana wzmagające się z ciężarem roweru na pierwszym napotkanym wzniesieniu. Tak, to lubię. Jutro powtórka? Bez dwóch zdań.






niedziela, 27 marca 2011

The Big Big Bang

Dzień jak co dzień.
Niedziela - dwudziestego siódmego marca. godzina dwunasta dwadzieścia cztery. Dzień jak co dzień. Mija i płynie, leci i ucieka. Jak każdy dzień. Dzień - jak co dzień. Wstając rano z łóżka nie spodziewałam się tak pięknej pogody. Wstawaj, wstawaj wreszcie. Już dziesiąta. Nie ma to jak zza drzwi słyszeć szumy porannego porządkowania. Warkot odkurzacza czy dźwięk spadającego koszyka z kosmetykami mamy. Za oknem nie wiadomo czym rozwścieczony pies, ujada. I jak tu nie spać. Co się dziwić, dzień jak co dzień. Drugi z kolei dzień bez szkoły. Drugi z kolei zaczynający się od huku otwierających się drzwi i od słów "wstawaj, jest robota". Drugi od moich pierwszych słów "Za chwilę". Wiadomo. Za chwilę. Kto tego nie zna. Mówię to co dzień. Ale co się dziwić. Ten dzień, to dzień jak co dzień. Taki sam jak inne dni, zwykły, prawie niczym się nie różniący. Prawie.
Godzina dwunasta dwadzieścia dziewięć. Siedzę na rozbałaganionym łóżku. Ledwo się tu mieszczę. Obok mnie pozwijana kołdra na 500 różnych stron. Z drugiej strony stos poduszek. Z tyłu, tam za mną wygląda jakby po moim pokoju przeszło fatum. Bałagan jakich mało. Talerze, telefony, kable i Bóg wie co jeszcze innego. Tak, już jest dwunasta trzydzieści jeden. Mój dzień jak co dzień z każdą sekundą mija. Z każdą sekundą staje się krótszy i z każdą sekundą daje się we znaki, że w końcu się skończy. Kiedy się skończy czas na sen. Nic nowego, prawa? Bo czymże nowym jest sen? Niczym. Dzisiejszy dzień-jak-co-dzień minie a po nim nastąpi nowy dzień, kolejny dzień jak co dzień, znów różniący się tylko kapkę od poprzedniego, dzisiejszego.




sobota, 26 marca 2011

Wielki powrót?

Minęło sporo czasu. Ostatni wpis - 16 listopada. Szmat czasu. Postanowiłam wrócić. Oglądając bloga koleżanki postanowiłam zalogować się na konto google. Wtedy wyskoczyło te oto, moje własne blogowe konto. Zaczęłam czytać wszystko notki, stwierdziłam, ze powinnam tutaj zostać :-) Także odpowiedź brzmi TAK. Wracam, Zostanę. Będę tutaj pisac, codziennie, obiecuję :)


26 Marca. Zwykły dzień. Sobota. Weekend. Wolny czas. Odpoczynek. Swoboda. Tak można opisać dzisiejszy dzień. Dziś sobota, dzień wolny od nauki. Nie ma to jak wstać o 8:55 w sobotę, prawda? Postanowiłam, że nie będę przesypiać całych weekendów jak robiłam to dotychczas. Wstawać o 13/14. Pół dnia zmarnowanego. Potem posprzątać. Ile pozostaje tego wolnego czasu ? Lepiej wstać rano i mieć więcej czasu dla siebie, nieprawdaż ? Na pewno się ze mną zgodzicie. Także moje nowe postanowienie? Ciekawe jak wyjdzie, hah. No ale tak, wstawać wcześniej, nie przesypiać dnia. Oto nowe postanowienie, blehh.
Siedzę w domu, właśnie przed chwilą zrobiłam sobie obiad i go zjadłam. Nie powiem, że wyszło mi dobrze [nie-przechwala-się]. Dobra, dobra. Macie mnie. Co za filozofia wsypać na patelnię z opakowania i co parę minut przemieszać, hah. Dobra, przyznaję się, ŻADNA. Ale jednak, zrobiłam sobie sama a to już jakiś plus.

To właśnie te moje cudo obiadowe, haha.





trochę inspiracji na dziś :)










  

Bywajcie! xoxo