niedziela, 27 marca 2011

The Big Big Bang

Dzień jak co dzień.
Niedziela - dwudziestego siódmego marca. godzina dwunasta dwadzieścia cztery. Dzień jak co dzień. Mija i płynie, leci i ucieka. Jak każdy dzień. Dzień - jak co dzień. Wstając rano z łóżka nie spodziewałam się tak pięknej pogody. Wstawaj, wstawaj wreszcie. Już dziesiąta. Nie ma to jak zza drzwi słyszeć szumy porannego porządkowania. Warkot odkurzacza czy dźwięk spadającego koszyka z kosmetykami mamy. Za oknem nie wiadomo czym rozwścieczony pies, ujada. I jak tu nie spać. Co się dziwić, dzień jak co dzień. Drugi z kolei dzień bez szkoły. Drugi z kolei zaczynający się od huku otwierających się drzwi i od słów "wstawaj, jest robota". Drugi od moich pierwszych słów "Za chwilę". Wiadomo. Za chwilę. Kto tego nie zna. Mówię to co dzień. Ale co się dziwić. Ten dzień, to dzień jak co dzień. Taki sam jak inne dni, zwykły, prawie niczym się nie różniący. Prawie.
Godzina dwunasta dwadzieścia dziewięć. Siedzę na rozbałaganionym łóżku. Ledwo się tu mieszczę. Obok mnie pozwijana kołdra na 500 różnych stron. Z drugiej strony stos poduszek. Z tyłu, tam za mną wygląda jakby po moim pokoju przeszło fatum. Bałagan jakich mało. Talerze, telefony, kable i Bóg wie co jeszcze innego. Tak, już jest dwunasta trzydzieści jeden. Mój dzień jak co dzień z każdą sekundą mija. Z każdą sekundą staje się krótszy i z każdą sekundą daje się we znaki, że w końcu się skończy. Kiedy się skończy czas na sen. Nic nowego, prawa? Bo czymże nowym jest sen? Niczym. Dzisiejszy dzień-jak-co-dzień minie a po nim nastąpi nowy dzień, kolejny dzień jak co dzień, znów różniący się tylko kapkę od poprzedniego, dzisiejszego.




3 komentarze: